sobota, 12 lutego 2011

O mojej walce z czeskim słów kilka.

Jak już wspomniałam z poprzednim wpisie, języka czeskiego zaczęłam się uczyć trochę dla jaj. Czeski zawsze kojarzył mi się z Krecikiem (w późniejszych latach z piwem ;)) oraz śmiesznymi tłumaczeniami polsko-czeskimi, od których aż roi się w internecie. Poza tym wydawało mi się, że nauka tego języka nie powinna byc specjalnie trudna. Jako że na uczelni miałam do wyboru jeszcze bułgarski (a bez sensu wydawała mi się jednoczesna nauka bułgarskiego i rosyjskiego) oraz serbsko-chorwacki, który na dobrą sprawę nigdy mnie nie interesował, zdecydowałam się na język naszych zachodnich sąsiadów.

Już na pierwszych zajęciach zorientowałam się, że wcale nie będzie tak fajnie, jak to sobie wyobrażałam. Pan profesor (hahaha!), koleś w wieku mojego chłopaka (na oko jakieś 35 lat), stał znudzony za pulpitem i przyglądał nam się nonszalancko ziewając. Uroczo. Kazał nam czytać jakieś śmieszne dialogi z kserówek, nie poświęcając na (choćby najogólniejsze) wprowadzenie do wymowy nawet pięciu minut. Jedyne, czego się dowiedzieliśmy na pierwszych zajęciach, to że mamy się uczyć, bo co tydzień będzie sprawdzian (pierwszy już następnego dnia) i że "ř" czyta się jak polskie "ż", co zresztą później okazało się kompletną bzdurą.

Poza tym okazało się, że we wtorki będziemy mieli 4 godziny czeskiego pod rząd (sic!). Nasze zajęcia sprowadzały się do uczenia się na pamięć kretyńskich tekstów o Republice Czeskiej ("Česká republika leží v srdci Evropy, má asi 10 milionů obyvatel...") i Václavie Havlu ("Taxikář, chemický laborant, dělník v divadle, dramaturg, dramatik, žurnalista, spisovatel, filozof, disident..."), które umiem do dziś na pamięć, bo wałkowaliśmy ten szajs na prawie każdej lekcji. Przez cały semestr czytaliśmy i mówiliśmy jak chcieliśmy, bo panu profesorowi nie chciało się nas poprawiać. Zajęcia były nudne jak flaki z olejem, nic sie nie działo. Wykładowca miał nas i te zajęcia głęboko w dupie, zresztą z wzajemnością. To, co miało być zabawą i małą odskocznią od wszystkich "poważnych" zajęć na uczelni, okazało się dla mnie katorgą. Nienawidziłam chodzić na czeski. Przeważnie zresztą nie chodziłam. Wykładowcy nawet nie chciało się nosić listy, więc niczym nie ryzykowałam. Od czasu do czasu przychodziłam tylko pisać te kretyńskie sprawdziany, bo chciałam zaliczyć semestr. W końcu z powodów zdrowotnych nie podeszłam jednak do żadnego egzaminu w tym semestrze, tak więc czeski muszę robić jeszcze raz. Już się cieszę.

Jeśli chodzi o samą naukę, to nawet nie było tak, że ja nienawidziłam czeskiego samego w sobie. Ja po prostu nie mogłam znieść tego faceta, jego arogancji, tumiwisizmu i tych ultranudnych zajęć. Czeski sam w sobie przychodził mi łatwo, miałam niezłe oceny, przeważnie coś koło 1,3, bo zawsze zapomniałam jakiegoś hačka. Na sprawdziany uczyłam się zawsze w pociągu i te pół godziny zawsze mi wystarczało. Inna sprawa, że nigdy ne robiłam nic ponadto, co było zadane. Nie to, że nie lubiłam. Po prostu nie wiedziałam, jak mam sama siebie zainteresować tym językiem. Zastanawiałam się nawet nad zmianą na chorwacki, ale w końcu się rozmyśliłam. Doszłam do wniosku, że nie dam się zniechęcić jakiemus gburowi, w końcu tu chodzi o mnie.

W tej chwili jestem na etapie słuchania czeskiej muzyki (wszystkim zainteresowanym polecam zespół Asonance - coś jak nasze SDM, do znalezienia na YT) i czytania prostych tekstów na Wikipedii.
Muzyka pomaga mi osłuchać się z melodią języka, która do tej pory była mi obca. Nauczyłam sie nareszcie poprawnie wymawiać "ř", niedługo chcę się też wziąć za ponowne przerobienie materiału z podręcznika, ot tak, żeby w przyszłości nie można mnie było na niczym zagiąć, przynajmniej, jeśli chodzi o to, co już mieliśmy.
Inna sprawa, że przestałam patrzeć na czeski z taką niechęcią. Bardzo chciałabym w końcu wyciągnąć Dirka do Czech, do Pragi i to dla mnie kolejna motywacja - chciałabym umieć dogadać się po czesku.
Poza tym, nadal uważam, że czeski jest śmieszny :) Nieraz sama wyłam ze śmiechu pod ławką, nie potrafiąc wyksztusić z siebie takich perełek, jak: "sprchuje se večer" (biorę prysznic wieczorem), "létala nad Antarktidou na rogalu" (latała nad Antarktydą na latawcu) czy "čtvrtek". "Parek w rohliku" to też autentyk. A kiedy pan profesor swoim znudzonym głosem chwalił któreś z nas mrucząc: "Výborně!", radości całej grupy nie było końca.

Jak widać, moje doświadczenia z czeskim są... różne :) Były różne wzloty i upadki. Myślę, że jeśli chodzi o nauczyciela, to ciężko byłoby mi trafić jeszcze gorzej, ale na to nie miałam akurat najmniejszego wpływu. Myślę jednak, że mimo wszystko warto nauczyć się tego języka, szczególnie, jeśli pasjonuje Was filologia lub po prostu kultura słowiańska, a niekoniecznie jesteście skłonni uczyć się rosyjskiego. Myślę, że przeciętnemu Polakowi przysporzy on o wiele mniej problemów, niż na przykład rosyjski (który w moim mniemaniu jest o wiele trudniejszy), gwarantuje za to sporą dawkę śmiechu i dobrej zabawy :)

Pozdrawiam
ula

wtorek, 8 lutego 2011

Co nie co o nauce języka rosyjskiego.

Witam ponownie :)
Tak jak obiecałam wczoraj, napiszę dziś trochę więcej o nauce języków słowiańskich. Sama podjęłam się nauki rosyjskiego (o którym zawsze marzyłam) i czeskiego (raczej dla jaj). Rosyjski wyobrażałam sobie dość łatwo. Ponieważ już przed rozpoczęciem studiów znałam cyrylicę i umiałam dość ładnie pisać, pierwsze kilka godzin zajęć przebimbałam. Schody zaczęły się dopiero po jakimś czasie.

Mianowicie okazało się, że język i wymowa rosyjska nie są tak zbliżone do wymowy polskiej, jak wydawało mi się na pierwszy rzut oka. Pomijając ruchomy akcent, który chyba większości uczących się przysparza trochę problemów, nagle dowiedziałam się o asymilacji, redukcji... I okazało się, że generalnie to ja nie mam pojęcia :)

Na szczęscie pan profesor, z którym mieliśmy zajęcia okazał się być najbardziej uroczym człowiekiem, jakiego dane mi było poznać ostatnimi laty, a przy okazji zafascynowanym językiem rosyjskim, potrafiącym zarazić swoim entuzjazmem... No coś niesamowitego. Śmiałysmy się z koleżanką, że nawet jak nam się nie chce iść na zajęcia, to trzeba, bo pan B. będzie smutny :)
Ale wracamy do tematu. Ponieważ nagrania na CD z naszego podręcznika są bardziej niż koszmarne (używamy Мост 1), nie bardzo miałam jak i gdzie nauczyć się tej poprawnej wymowy, choć tak bardzo mi na tym zależało. Zaczęłam więc po prostu czytać na głos, starając się przestrzegać wszystkich reguł, jakich do tej pory się nauczyłam. Latałam ze słuchawkami na uszach i non stop słuchałam rosyjskiej muzyki, po to, żeby osłuchać się z melodią języka, z jego brzmieniem. Z czasem coraz więcej rozumiałam, podśpiewywalam sobie razem z zespołem. Złapałam książkę z lat 80 "Русский язык в упражнкниях " i zaczęłam robić wszystkie ćwiczenia po kolei, bez względu na to, czy miałam już dany materiał w jednym palcu, czy dopiero go przerabialiśmy. Chodziło mi o to, żeby wyryć to sobie w głowie, żeby niczego nie zapomnieć. Ćwiczenia te robię zresztą do dziś (w książce jest ich pewnie z 1000, a ja studiuję raptem jeden semestr) i szczerze mówiąc bardzo mnie to odpręża. Poza tym korzystam z zestawu "Русский язык но-новому" W. Gorczycy i Barbary Lipskiej (podręcznik i ćwiczenia). Jest tam sporo czytanek, dialogów, słowniczek i myślę, że to niezła pozycja dla kogoś zaczynającego swą przygodę z językiem rosyjskim.
Kolejny podręcznik, który posiadam (a o którym, głupia krowa, zapomniałam!), to "Rosyjski Нет проблем" wydawnictwa SuperMemo. Baaaardzo fajna książka, mnóstwo dialogów, ćwiczeń, czytanek, gramatyki (której moim zdaniem jest nawet troszkę za dużo). Jeden mankament - brak akcentów nad poszczególnymi wyrazami. Do podręcznika dołączona jest co prawda płyta mp3 z nagranymi dialogami i niektórymi słowami (nie jestem w stanie powiedzieć, ile procent tesktu znajduje się na tych nagraniach, bo rzadko ich używam), jednak drażni mnie brak tych kreseczek.

Jeśli chodzi o podręczniki, z których naprawdę korzystam, to na razie chyba wszystko. Poza tym, jak już wspomniałam, słucham mnóstwo rosyjskiej muzyki. Z całego serca polecam grupę Любэ, mój ukochany rosyjski zespół (nagrania można znależć na YT). Ostatnio odkryłam również zespół ДДТ (link do jednego z lepszych nagrań: http://www.youtube.com/watch?v=L4_LCUhO7Yw).
Staram się też słuchać rosyjskiego radio. Wczoraj wyłapałam jakąś fajną stację, na której leciały Metallica i jakieś kapele drące koty, poza tym było dwóch DJów, a nocą jakiś program publicystyczny. Nagrałam to sobie (przez Winampa) i dziś wieczorem mam zamiar sobie posłuchać. To, ile z tego zrozumiem, nie jest w tej chwili ważne. Chcę się po prostu osłuchać, a jeśli znajdę jakąś stację nadającą prostsze programy, na pewno się przesiądę. Choć nie powiem, muzykę puszczali niezłą :)

Kolejny, moim zdaniem bardzo dobry sposób na naukę języka, to czytanie prostych tekstów, takich jak bajki czy legendy. Na samym początku, kiedy nasze słownictwo jest bardzo ubogie, nie powinniśmy brac się za cięższy kaliber. Nie sądzę, żeby komuś uśmiechało się ślęczenie z nosem w słowniku - przyjemności z tego żadnej. Im więcej słowek znamy, tym więcej tekstów możemy zrozumieć i stopniowo przesiadamy się na coraz trudniejszą literaturę.

A jeśli chodzi o samą naukę słówek... No cóż, trudno tego uniknąć. Polecam program do robienia komputerowych fiszek ANKI. Więcej na ten temat możecie przeczytać na (rewelacyjnym) blogu Karola Cyprowskiego - podaję link bezpośrednio do artykułu o Anki: http://swiatjezykow.blogspot.com/2010/08/rewelacyjny-program-do-nauki-sowek-anki.html. Bardzo fajna sprawa, pozwala uniknąć kartonowych fiszek, które później bezsensownie walają się po domu...

Ja tymczasem życzę Wam miłej lektury i lecę wziąć się nareszcie za swój rosyjski. Dziś czeka mnie jeszcze powtórka z Anki, trochę ćwiczeń, czytanie. Poza tym kilka testów z angielskiego i próba nauki jakiejś czeskiej piosenki :) Á propos czeskiego - będzie w następnym wpisie!
Trzymajcie się cieplutko i co napisania!
ula

poniedziałek, 7 lutego 2011

Zaczynamy?

Cześć! Mam na imię Ula i uwielbiam języki obce. Jestem studentką pierwszego roku slawistyki i semitystyki. Obecnie uczę się rosyjskiego i czeskiego, szlifuję swój angielski (jestem mniej-więcej na poziomie upper-intermediate) i niemiecki, którym (jako że na stałe mieszkam w Niemczech), posługuję się na codzień. Poza tym zaczynam swoją przygodę z arabskim. Jako że na uczelni mogę go studiować dopiero od października, postanowiłam zebrać trochę informacji o samym języku i nauczyć się alfabetu (pisma i podstaw czytania).

Marzę o tym, żeby władać dobrze co najmniej 10 językami obcymi. Nie chodzi mi tu o umiejętność wydukania kilku zdań, ale znajomości zarówno języka pisanego jak i mówionego na jak najwyższym poziomie. Nie zamierzam zdawać żadnych dziwnych testów (mam niemiecki DSH 3, który musiałam zdać, żeby dostać się na studia i poza tym jednym razem nigdy do niczego mi się to nie przydało), uczę się bardziej dla siebie.

Do stworzenia tego bloga zainspirowali mnie ludzie, którzy takie internetowe dzienniki lingwistyczne prowadzą już od dawna, jak również chęć zmotywowania samej siebie. Teoretycznie mam czas, ochotę i zapał, mimo wszystko nie zawsze znajduję czas na porządne przestudiowanie materiału, który na na dany dzień wybrałam.

Języków uczę się od dawien dawna, z różnymi efektami. Niemieckiego, którym na dzień dzisiejszy władam najlepiej, przez całe życie nienawidziłam. Uczyłam się go przez ponad 10 lat w różnych szkołach (od podstawówki, przez gimnazjum, na liceum kończąc) i w momencie przyjazdu do Niemiec przed prawie 4 laty, raptem potrafiłam się przedstawić. Bałam się mówić po niemiecku, nie lubiłam tego, barkowało mi słówek i jakiegokolwiek pojęcia o gramatyce. Po ok. roku komunikowania się tylko i wyłącznie po angielsku zaczęłam powoli przestawiać się na niemiecki. Dziś mówię po niemiecku płynnie, jestem w stanie czytać ksiązki, gazety, oglądać filmy (i kabarety :)) bez napisów, załatwić wszystko, co chcę, rozmawiać na naukowe tematy, prowadzic dyskusje. Mimo że mój niemiecki na pewno nie jest pozbawiony błędów, jestem bardzo zadowolona z poziomu, do jakiego do tej pory doszłam i staram się ciągle go polepszać.

Jeśli chodzi o angielski, to możliwość nauki tego języka miałam dopiero od 12. roku życia. Uwielbiałam angielski, bardzo szybko nadrobiłam zaległości i całkiem nieźle radziłam sobie z nim w szkole. Uczyłam się głównie z tekstów piosenek (proszę się nie śmiać) Bon Jovi, na których punkcie miałam w tamtych czasach osbesję :) Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, angielski znałam w końcu naprawe nieźle, potrafiłam też bez problemu się dogadać. Bardzo przydało mi się to w Niemczech - bez dobrej znajomości angielskiego byłabym tu stracona.
Niestety ze względu na to, że od kilku lat używam wyłącznie niemieckiego, mój angielski jest w znacznie gorszym stanie niż zaraz po maturze. Ostatnio zmuszam się trochę do różnego rodzaju powtórek, bo moje nastawienie względem tego języka bardzo sie zmieniło. Angielski mnie nudzi, drażni... Przydaje się co prawda w internecie etc., ale poza tym nie bardzo lubię się nim posługiwać. Nie cierpię czytać książek po angielsku - nie dlatego, że mam problemy ze zrozumieniem, ale dlatego, że brakuje mi jakiejś magii. Nawet Harry'ego Pottera, którego generalnie uwielbiam, nie byłam w stanie strawić w oryginalnej wersji językowej. Z niemieckim tego problemu nie mam.

Uff, miał być wstęp, a wyszła całkiem poważna notka ;) Na temat innych języków wypowiem się w kolejnym wpisie.
Pozdrawiam Was serdecznie, życzę miłej lektury i sukcesów w nauce!
ula

Z pamiętnika poliglotki

Od mojego ostatniego wpisu minęło 7 lat. To sporo czasu i oczywiście wiele się od tego czasu zmieniło (choć nie wszystko). Nadal interesuję ...