sobota, 9 marca 2013

Reaktywacja bloga!

Witam Was bardzo serdecznie!

Strasznie głupia sprawa... Zgubiłam hasło do swojego cudownego konta Gmail, w związku z czym przez blisko rok byłam odcięta od bloga i wiadomości od Was! Wszystkich, którym odpisałam dopiero dziś w nocy, bardzo przepraszam i zapewniam, że to nie lenistwo, tylko po prostu pech. Kilka dni temu przypadkiem odkryłam kajecik, w którym miałam zapisane to cholerne hasło - cud...

W związku z tym, że ostatni post napisałam w... 2012 roku, gdzieś w lutym, zdążyło się u mnie trochę zmienić.

Przede wszystkim dałam sobie spokój z czeskim. Poszłam na pierwsze zajęcia w tym (trzecim) semestrze i kiedy okazało się, że nie potrafię (i nie chcę!) wydukać jakiejś tam daty i przerabiać po raz szósty rozdziału pt. "Życiorys" (nudny jak flaki z olejem), doszłam do wniosku, że przecież niepotrzebnie się męczę. Aż mnie rzucało na tych zajęciach, myślałam, że wybuchnę. Poszłam do Pana Nastroszonego i powiedziałam, że sorry Winnetou, ale trzy języki to za dużo (guzik prawda) i że niestety (haha!) padło na czeski. I wiecie co? Ulżyło mi niesamowicie. Mogłam wreszcie skoncentrować się na tym, co sprawia mi przyjemność i nie musiałam juz krzywić się na samą myśl o tych zajęciach.

Trauma jednak pozostała. Znienawidziłam ten język z całego serca. Głupio się przyznać, ale nie mogę słuchać czeskiego, o Czechach jako narodzie, o Czechach jako kraju, o czeskim piwie, o czeskim... No nienawidzę. Do Pragi też nie pojadę, choć to niby blisko. Nie chcę mieć z tym językiem nigdy więcej do czyniena.

Rosyjski nadal kocham. I kocham naszego Szalonego Wykładowcę, z którym piłam wódkę i który prywatnie jest nie mniej trzepnięty niż na uczelni :) Wymaga niemożliwego, ciśnie, krzyczy, robi z ludzi idiotów... i daje taką motywację, że nie można się nie nauczyć. Moja wymowa co prawda ciągle leży i kwiczy, ale niedawno znalazłam mentorkę z Białorusi i nareszcie zaczęłam trochę gadać :)
Teraz niby mam ferie, ale muszę czytać. Lermontowa (który mnie osobiście nudzi, ale wiecie, jak to jest - Lermontow "wielkim poetą był!" :)), Czechowa (którego uwielbiam) i jeszcze jakichś kilku autorów, z których niekoniecznie wszystkich znam :) Oczywiście wszystko po rosyjsku, więc pracy jest niemało, ale to nic - rosyjski uwielbiam!

Chorwacki też kocham. Nawet bardziej :) Radzę sobie dobrze, rozumiem artykuły w gazetach, czytam fachową (i nie tylko) literaturę po chorwacku, słucham chorwackiej muzyki... Ta muzyka to mój narkotyk :) Znacie zespół Crvena Jabuka? Jeśli nie, to żałujcie... Fantastyczni są.
Obecnie piszę pracę o książce Vedranz Rudan "Ucho, gardło, nóż". Potrzebne mi to na chorwacką literaturę. Książka jest... dziwna - niesamowicie wulgarna, ale nie banalna; wyzwolona, ale w tym swoim wyzwoleniu drażniąca; trywialna, ale traktująca o bardzo poważnych tematach (przede wszystkim o stosunkach chorwacko-serbskich po rozpadzie Jugosławii). Gdyby nie ten (mnie osobiście denerwujący) styl i gdybym NIE MUSIAŁA jej czytać, książka byłaby rewelacyjna :)

Uff. Jest 04.15 rano, lecę spać :)

Życzę Wam miłej niedzieli i mam nadzieję, że teraz będziemy się spotykać częściej :)

Pozdrawiam, ula

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z pamiętnika poliglotki

Od mojego ostatniego wpisu minęło 7 lat. To sporo czasu i oczywiście wiele się od tego czasu zmieniło (choć nie wszystko). Nadal interesuję ...