wtorek, 6 lipca 2021

Z pamiętnika poliglotki


Od mojego ostatniego wpisu minęło 7 lat. To sporo czasu i oczywiście wiele się od tego czasu zmieniło (choć nie wszystko). Nadal interesuję się językami, nadal pracuję jako tłumacz (obecnie w pełnym wymiarze godzin), nadal studiuję; nadal nie mam licencjatu i po raz kolejny usiłuję te studia skończyć. To mój ostatni semestr i wygląda na to, że tym razem rzeczywiście się uda.

Przez te wszystkie lata udało mi się w pewnym stopniu zweryfikować, na ile znajomość języków obcych rzeczywiście przydaje się w życiu codziennym i zawodowym w Niemczech i doszłam do, myślę, dość interesujących wniosków. 

O tym, że dobra znajomość niemieckiego ułatwia życie w tym kraju, chyba nie muszę nikogo przekonywać. Poza ułatwieniami w życiu codziennym, jak załatwienie sprawy w urzędzie czy lekarza, umiejętnośc płynnego wypowiadania się czy napisania bezbłędnie podania o pracę, bardzo zwiększają szanse na zdobycie tej ostatniej oraz tak naprawdę decydują o stosunku interlokutora do nas. 

Swego czasu ze względu na fakt, że natychmiast musiałam zmienić pracę, złożyłam papiery do pewnej fabryki. Wiedziałam, że czeka mnie praca w trybie zmianowym, brak jakichkolwiek perspektyw oraz dość nudna robota bez możliwości awansu, no ale musiałam gdzieś się zatrudnić na cito. Pamiętam, że mój przyszły szef siedział ze mną w swoim gabinecie podczas rozmowy kwalifikacyjnej i trzymając moje papiery w ręce wymieniał poprzednio zajmowane przeze mnie stanowiska i związane z nimi kwalifikacje. Potwierdziłam. Zapytał mnie wtedy, co w takim razie tu robię i próbował wyklarować, że to nie miejsce dla mnie (z czego doskonale zdawałam sobie sprawę, ale życie pisze różne scenariusze). Pracę dostałam, to pytanie słyszałam jednak jeszcze nie raz.

Podparte samym doświadczeniem kwalifikacje i znajomość języków rzadko wystarczają bowiem do zdobycia intratnej posady. Nie jestem w stanie powiedzieć, ile osób pytało, dlaczego nie pracuję w konsulacie, ambasadzie, jako tłumacz EU, u prawnika itd. Bo przecież znam TYLE języków! Zabawne, jak wiele osób myli czystą znajomość języka obcego z kwalifikacjami. Nie biorą zupełnie pod uwagę, że (szczególnie w sektorze państwowym) porzebne są dodatkowe umiejętności, a przede wszystkim papiery. Niemcy to wyjątkowo zbiurokratyzowany kraj. Trudno mi zresztą porównać rynek niemiecki do na przykład polskiego, ponieważ nigdy nie pracowałam w Polsce. Wiem jednak, że w niemieckim procesie rekrutacji na większość stanowisk typowo biurowych (pracownik administracji, sekretarka itd.) potrzebne jest przede wszystkim konkretne kształcenie kierunkowe, tzw. Ausbildung. Nie posiadam, poszłam na studia, co przez wiele lat odbijało mi się czkawką. Nie tylko dlatego, że z różnych powodów nie mogłam ich skończyć, ale przede wszystkim ze względu na brak konkretnych perspektyw zawodowych. 

Mimo wszystko po jakimś czasie udało mi się zwolnić z fabryki i zatrudnić na stanowisku biurowym. W pracy posługiwałam się przede wszystkim chorwackim i serbskim (którego do tej pory zwyczajnie nie lubię), trochę rzadziej niemieckim. Kilka mieisęcy później postanowiłam jednak zmienić firmę (nie branżę), ale mając na uwadze poprzednie doświadczenia wiedziałam, że prawodpodobnie nie wytrzymam długo na nowym stanowisku. Tutaj również nie miałam problemu ze zdobyciem pracy - miałam spore doświadczenie w tym kierunku, mówiłam w kilku językach, a tego właśnie mój pracodawca poszukiwał. Moje obawy szybko sie jednak potwierdziły (nigdzie nie dostałam tak w dupę jak tam przez tych kilka tygodni). Zaczęłam więc rozważać opcję rozpoczęcia działalności na własny rachunek. Zarywałam noce planując i przygotowując się do tej ogromnej zmiany. Postanowiłam zostać tłumaczem freelancerem.

Zadanie niełatwe, ale to właśnie chciałam w życiu robić. Miałam juz pewne (czteroletnie) doświadczenie w pracy tłumacza, choć nigdy nie mogłam poświęcić jej tyle uwagi, ile bym chciała. Złapałam jednak byka za rogi i myślę, że była to dobra decyzja.

Wciąż się uczę. Każde tłumaczenie stanowi dla mnie wyzwanie, nadal nie doceniam własnych możliwości i nie wiem, kiedy (o ile w ogóle) się to zmieni. Dopiero niedawno w rubryce „znajomość języków” we własnym CV zmieniłam poziom angielskiego na B2; ciągle wydawało mi się, że znam go za słabo. 

Nie podejmuję się tłumaczeń z języka serbskiego ani na język chorwacki, nawet nie próbuję się brać za rosyjski. Póki co. Akurat w stosunku do tego ostatniego mam szeroko zakrojone plany, ale o tym kiedy indziej. Obecnie tłumaczę z angielskiego, chorwackiego, niemieckiego i polskiego na niemiecki i polski. Staram się wciąż podwyższać swoje kwalifikacje, zdobywać kolejne umiejętności, rozszerzać słownictwo, wiedzę na każdy temat, szukam wyzwań i staram się im sprostać. Kocham tę prace i jestem niezmiernie szczęśliwa, że wreszcie udaje mi się w pełni wykorzystać swoje zdolności i to w sposób, który sprawia mi tak ogromną satysfakcję.

Mam również zamiar powrócić do pisania tego bloga. Czy będą to posty wyłącznie językowe czy też może rozszerzę arsenał, pokaże czas.

Cieszę się, że jestem gdzie jestem i mam nadzieję jak najdłużej tu zostać.

Ula

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z pamiętnika poliglotki

Od mojego ostatniego wpisu minęło 7 lat. To sporo czasu i oczywiście wiele się od tego czasu zmieniło (choć nie wszystko). Nadal interesuję ...